Fenomen pierwszego roku, czyli zawsze znajdzie się ktoś w garniturze.
Moi starsi znajomi mówią, że stało się to częścią wydziałowej tradycji. Wchodząc na salę wykładową na 99,9 % przyuważysz kogoś, kto akurat na dwugodzinny wykład postanowił wybrać "branżowy" outfit. Szczególnie tyczy się to pierwszego roku. 2 października zobaczyłam to na własne oczy. To prawda, tak było.
Przyznam, że z moich osobistych doświadczeń z garsonką wynika, że nie jest to najwygodniejszy strój na wielogodzinne siedzenie. Nie należę do osób, które przedkładają wizerunek nad wygodę. I wyszło mi to na zdrowie.
Siedział obok mnie. On. Wyprasowana na kancik biała koszula (lśniła tak, że oślepiała ludzi 2 rzędy za), starannie wywiązany jedwabny krawat, wypolerowane wyjściowe buty, skórzana aktówka i ajpad. Patrząc na delikwenta z politowaniem domyśliłam się, że nie miał nikogo, kto mógłby poinformować go o niechlubnym pierwszoroczniakowym fenomenie, dlatego stał się jego ofiarą. I co najważniejsze, był całkowicie bezbronny.
Założę się, że w jego skórzanej aktówce nie znalazło się wystarczająco miejsca, by wsadzić tam zapasowe ubranie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz