czwartek, 27 lutego 2014

Życie, życie



Na studia wróciłam, pierwsze kolokwium po sesji zaliczyłam, za miastem się stęskniłam. 

Powrót do Krakowa po ponad trzytygodniowej nieobecności i powolne, leniwe wracanie do spraw, które tu zostawiłam. Ale czy powolne? Jak zwykle wpadłam w wir spraw. Tyle do nauczenia się, a czasu tak mało. Potwierdzam regułę, że student pierwszoroczny w II semestrze zmienia stosunek do akademickiej rzeczywistości. Zima była leniwa. Czas na wiosenne porządki i ostrą, solidną robotę. Kilka razy złapałam się na tym, że rozmyślam o letniej sesji. Czasu tak mało, a przede mną 6 egzaminów i kilka konkursów. Biorę się za robotę, nie patrzę na nawarstwione rzeczy "to do" - kujące w oczy dowody leniwych, zimowych wieczorów.  Wiosna przychodzi do mnie z nową siłą. Ten rok, ten semestr będzie mój. No, mam nadzieję. 

Zwiastunem nowego startu jest dopiero co kupiona, świeża paczka zakreślaczy. 

Wracam do mojej konstytucyjno-rzymskiej rzeczywistości, żegnam się ciepłym uciskiem i obiecuję wrócić z bardziej konstruktywnym tematem niż moje wynurzenia o nudnym życiu. 


środa, 19 lutego 2014

Wylogowanie z rzeczywistości

Odłączyć internet, wyłączyć komputer, odłożyć telefon. 
Tuż przed powrotem do Krakowa, do moich codziennych zajęć, szarej rutyny i wszechobecnego smogu, postanowiłam naładować baterie. Nic nie działa na mnie tak dobrze, jak świeże powietrze i góry. Dlatego też z dnia na dzień rzuciłam wszystko, co zaprzątało moje myśli, spakowałam plecak i na dwa dni wylogowałam się z rzeczywistości (towarzyskiej, naukowej i internetowej). Na co dzień lubię planować. Zrobiłam na przekór. To była spontaniczna decyzja. Przekonałam się, że właśnie organizacyjna spontaniczność sprawia, że wypad ma swój urok. Formalnościami i stroną finansową zajęła się mama. Od 3 lat widujemy się dość rzadko. Miałyśmy więc okazję spędzić chwilę sam na sam.

Moją ulubioną atrakcją okazał się basen, który w godzinach przedpołudniowych świecił pustkami. Nielimitowany dostęp zachęcił mnie do pływania chwilę dłużej niż zazwyczaj. Chociaż palce się pomarszczyły, a włosy były zupełnie mokre (a miałam ich nie moczyć), była to niska cena za chwilę szczęścia. Nie pamiętam kiedy aż tak cieszyłam się z możliwości odmakania w basenie. Chyba w dzieciństwie. 

Hotel położony jest zaledwie 6 km od czeskiej granicy. Jednogłośnie uznałyśmy, że Czechy będą punktem obowiązkowym naszej wycieczki. Wyjechałyśmy z reklamówką wypełnioną zakupami, a w tym musztardą czy słynną czekoladą studencką. 

Po raz pierwszy spróbowałam fotelu i łóżka do masażu. Przypłaciłam to bólem pleców. 

Powróciłam i biorę się ostro do roboty.




Zdjęcia pochodzą ze strony hotelu, w którym nocowałyśmy. 

niedziela, 16 lutego 2014

Ferie nie zawsze leniwe


Po tygodniu leniuchowania czas wziąć się w garść. Do pracy rodacy! Zajęcia na uczelni rozpoczynają się dopiero za tydzień, ale ja postanowiłam wykorzystać chwilę wolnego czasu na nadrobienie kilku zaległości. Po powrocie czeka mnie kilka kolokwiów (dwa z prawa rzymskiego i jedno z konstytucyjnego), więc nie zostaje mi nic innego, jak wziąć się za siebie. Mój mózg nie jest zwolennikiem uczenia się wtedy, gdy nie trzeba. Niestety, będzie musiał to przecierpieć. 
Ferie nie zawsze służą do odpoczywania. 

Najbardziej cieszę się z pustych czytelni. Czas sesyjny sprzyja skrajnemu zapełnieniu tych poczciwych miejsc. Fenomen czytelni? Spokój, brak rozpraszaczy i widok uczących się ludzi. Tak, nic lepiej na mnie nie działa niż widok uczących się ludzi - to dla mnie największa inspiracja. Brzmi dziwnie, wiem. 

Pierwszy rok, to ciężki rok (starsi pewnie już się śmieją). Zmagam się z przedmiotami historycznymi, które jakoś szczególnie mnie nie pociągają. 

Odnotowuję problemy z pamięcią. Kochana lecytyna powinna pomóc. 











sobota, 15 lutego 2014

Indyjskie polskie restauracje czyli kit na talerzu

Nie wyglądamy zbyt wyjściowo. +43 stopnie w cieniu, wilgotność 100%, ostatnie chwile (te najgorsze) przed porą monsunową. Pot lał się z nas strumieniami. Pomimo tego, że wyglądamy tu jak dwa wypłosze, postanowiłam podzielić się z wami tym zdjęciem. Blogowe poświęcenie.
Piękne czwartkowe popołudnie, wrocławski rynek, ochota na obiad. Pierwszy pomysł - kuchnia indyjska. Pomysł nieprzypadkowy. Z Ulą, z którą spotkałam we Wrocławiu się po kilku miesiącach rozłąki (oj, te studia dzielą), tego lata zwiedzałyśmy Indie. Podsumowanie naszych kulinarnych wrocławskich wojaży - rozczarowanie.




W Indiach nie jadaliśmy w drogich miejscach. Każda knajpa była potencjalnie dobrym miejscem na zjedzenie obiadu. Najmilej wspominam Haldiram's w New Delhi. Nic wyszukanego, popularna sieciówka, odpowiednik polskiego mlecznego baru.Właśnie tam skosztowałam po raz pierwszy Masala Dosa - moją ulubioną hinduską potrawę. Tęsknię za jej smakiem. Na moje nieszczęście w Polsce trudno ją uświadczyć, a zrobienie tradycyjnej jest czasochłonne i trudne (ach, te indyjskie przyprawy).


Zdjęcie restauracji Haldiram's w New Delhi (źródło: google)

Nie jestem indiologiem, nie byłam w Indiach wystarczająco długo, by mienić się ekspertem. Zaobserwowałam jednak, że w menu każdego lokalu dominują dania wegetariańskie (w Indiach). Jest to logiczne zważając, że większą część populacji Indii stanowią hinduiści, w których wierzenia na stałe wpisany jest wegetarianizm. Mięso (z pominięciem wieprzowiny) jedzą jedynie muzułmanie. Dlatego też nawet w słynnym i globalnym Mc Donaldzie można kupić kanapkę wegetariańską. 



Z ofertą indyjskich restauracji (tych z Krakowa i Wrocławia) zapoznawałam się pod koniec wakacji, przekopując kilkanaście różnorodnych menu. Tęsknota za Masalą Dosą nie dawała mi spać po nocach. Znalazłam ją w jednym z wegetariańskich, krakowskich barów, ale nie miałam jeszcze okazji jej spróbować (MOMO). 

Z Ulą udałyśmy się do wrocławskiej restauracji Masala. Kuchnia indyjska brutalnie skażona polskim duchem. Dominacja dań mięsnych przytłoczyła 4 pozycje wegetariańskie (nie licząc zup). Zdecydowałyśmy się na kurczaka. Był dobry, żylasty, ale dobry. Smak Indii wyczułyśmy tylko w przyprawach. 

Nie rozumiem trendu dostosowywania kuchni pod klienta. Idąc do hinduskiej restauracji, chcę spróbować czegoś hinduskiego. Palak (szpinak), paneer (charakterystyczny biały ser)... To prawie jak pójść do chińskiej restauracji i jako dodatek dostać kiszoną kapustę. 

Tęsknię za hinduską kuchnią. Haldiram's będzie pierwszym miejscem, do którego skieruję swoje kroki. Jak tylko wrócę do Indii... 

piątek, 14 lutego 2014

Samotny student prawa


Student prawa gorliwy, student prawa samotny. Każdy stereotyp zawiera w sobie ziarno prawdy. Ziarnko, bo pomimo że źródłem stereotypu jest obserwacja rzeczywistości, z czasem obraz zostaje zniekształcony i przerysowany. Studia prawnicze, to studia niewątpliwie wymagające poświęcenia wolnego czasu, a jeżeli nie potrafimy nim właściwie dysponować również wielu, wielu innych rzeczy. Czasami ofiarą pada związek. To chyba najsmutniejsze wersja tej historii. 
W dzień świętego Walentego słowo "love" zamieniłam na "law", a namiętnie, to tylko wkuwam prawo rzymskie.  I chociaż wydawałoby się, że potwierdzam smutny schemat studenta prawa singla, wytrwale walczę ze stereotypami. 

Najciekawsze są związki branżowe. Nic tak nie jednoczy jak wspólne studiowanie kodeksów. Nic tak nie dzieli jak spieranie się o właściwe rozwiązanie kazusu. I porozmawiać i pogryźć się jest o co. Niewątpliwym plusem jest zrozumienie, o ile druga połówka jest równie gorliwa. 

Jakie miejsce na uczelni jest najlepsze na podryw?

1. Czytelnia, bo tam nie uświadczysz pustaka (no chyba, że się zgubił)
2. Kolejka przed dziekanatem, bo zawsze jest o co zagadać. 
3. Punkt ksero, bo zawsze możesz wykazać się rycerskością, dorzucając brakujące 4 grosze do jej rachunku. 
4. Winda, bo mała powierzchnia zbliża.
5. Palarnia, bo przynajmniej będziecie mieli wspólną pasję. 

A wy gdzie preferujecie? ;)

Polecam wesołą twórczość studentów WPiA UJ. Wariacja na temat miłości z prawem karnym w tle. 




Krótka historia małżeństwa podana w bardzo przyjemny sposób.


czwartek, 13 lutego 2014

Próbowania bezbłędne koło

Pierwsza sesja, przez którą z niemałym wysiłkiem udało mi się przebrnąć, to czas małych załamań i zwycięstw - przysłowiowe wzloty i upadki. Idiotyzmem byłoby twierdzenie, że jestem w tym odosobnionym przypadkiem. W ludzkiej psychice działa niezbyt skomplikowany mechanizm. W pewnym momencie pracy (szczególnie, gdy coś nie idzie po naszej myśli) w głowie każdego pojawia się głos: "Nie dam rady". Nie narodził się jeszcze cudotwórca, który potrafiłby go zwalczyć. Sztuką jest głos zagłuszyć. Mój blog, więc podzielę się z wami odkryciem, którego dokonałam. Kilka miesięcy temu, natknęłam się w sieci na zdanie. Pomogło mi ono psychicznie przetrwać tę sesję. Wypowiedział je Thomas Edison. "Nigdy się nie zniechęcam, ponieważ każde odrzucenie niewłaściwej próby stanowi kolejny krok naprzód". Czy wiedzieliście, że ten człowiek wykonał 11 tysięcy prób, które kończyły się niepowodzeniem? Jednak nie poddał się i dzięki niemu możemy bezkarnie godzinyami przesiadywać w nocy przy włączonej żarówce. Zaimponowało mi jego samozaparcie i wiara, że w końcu się uda. Nie robiąc nic, nie wystawiając nosa poza granicę komfortu, zawsze będziemy stać w miejscu. Próbując, możemy tylko zyskać, nigdy stracić. 




środa, 12 lutego 2014

Student biedny, student kreatywny

Kilka miesięcy studenckiego życia na własną rękę (internat to nie do końca było życie na własną rękę) wyzwoliło zarówno we mnie, jak i w mojej kochanej współlokatorce, nieskończone pokłady kreatywności. Skromny miesięczny budżet pozwolił nam zrozumieć zrozumieć, że przedmioty pozornie niezastąpione da się z łatwością zastąpić. Dlatego też w naszej kuchni brak wałka, bo przecież butelka znakomicie nadaje się do wałkowania ciasta. Brak również tłuczka do mięsa. Nie mamy wyciskarki do czosnku, bo 20 zł za dwa kawałki metalu to trochę za dużo. Nie natkniesz się na szklankę, bo można pić z kubków. 
A w kuchni tętni życie. Gotujemy na naszej sfatygowanej kuchence, pieczemy w gazowym piekarniku pamiętającym lata 80', w którym nie domykają się drzwiczki. 
W kuchni identyfikuje się z matematykiem - wszystko musi być zgodne z przepisem - obliczam, ważę, mierzę. A. jest moim przeciwieństwem, typem artysty. Sypie, dodaje, dolewa na oko. I co najważniejsze - jej zawsze się udaje, mi rzadko.  
Oto owoce naszych kulinarnych zabaw. 









Kolejka czytelnicza

Przerwa międzysemestralna, to dla studenta przygniecionego ciężarem sesji, czas ratowania skołatanej psychiki. Los w zimowym semestrze był dla mnie łaskawy. Czekały mnie 3 egzaminy. Teraz, gdy jest już po wszystkim, czas na leniuchowanie. Chwila wolnego poskutkowała napadem na bibliotekę i wyniesieniem krzywiej wieży książek. Nie wybierałam zbyt ambitnych czy branżowych tytułów. Mój mózg wystarczająco zmęczył się naukową paplaniną akademickich podręczników. Woła o odmóżdżenie. Tytuły wyświechtane i popularne. Zdaniem wielu prawników przez duże "P" (oczywiście tych z pierwszego roku), czytanie podobnej literatury to plama na honorze i kalanie umysłu. Niech przez ferie czytają sobie Kolańczyków, Sarneckich i Bardachów. Mnie to nie rusza. 
Po przeczytaniu każdej pozycji postaram się niezdarnie ją zrecenzować. 







poniedziałek, 10 lutego 2014

5 sposobów na uczynienie nauki przyjemniejszą




Sesja, sesja i po sesji. Z doświadczenia wiem, że to najcięższy okres w życiu studenta. Na tyle ciężki, by nauka zbrzydła na kolejne 4 miesiące, aż do letnich egzaminów. Wyzuty z sił życiowych student rzuca się w wir towarzyskiego życia, by odreagować. Ja znalazłam kilka sposobów, by uczynić naukę choć trochę przyjemniejszą. Ameryki nie odkryłam. Mam jednak nadzieję, że pomogę choć odrobinę. 


1. Uporządkuj miejsce pracy 



Albert Einstein kilkadziesiąt lat temu powiedział: "Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko?". Nie znalazłam odpowiedzi na to ważkie pytanie, Mogę polegać jedynie na zdaniu ekspertów, którzy zgodnie twierdzą, że przed rozpoczęciem nauki należy uprzątnąć miejsce pracy i usunąć wszelkie niepotrzebne rzeczy. Nie powinniśmy zapominać o wpuszczeniu świeżego powietrza. Nic tak na mnie nie działa o 5 rano jak powiew zimnego powietrza dochodzący z uchylonego okna. 


2. Zaopatrz się



Panuje powszechne przekonanie, że nic nie pobudza do pracy lepiej niż porządna dawka kofeiny. Czy na pewno? Ostatnio natknęłam się na badania, w których udowadniano, że kawa owszem pozwala nam ocknąć się i zachować jasność umysłu, jednak znacznie osłabia zdolności zapamiętywania. Z tego właśnie powodu postanowiłam przerzucić się na zieloną herbatę. Jej smak nie należy do moich ulubionych, jednak rekompensuję go dodatkami - pomarańczą, miodem czy cytryną. Podczas nauki wskazane są zdrowe przekąski np. orzechy (na które jestem uczulona, sic!) lub suszone owoce. 



3. Podziel pracę




Nikt nie wygrał jeszcze bitwy bez wcześniej stworzonego planu. Strach ma wielkie oczy, a niepodzielony materiał egzaminacyjny zawsze wydaje się być potworem nie do pokonania. Dzieląc naukę na mniejsze porcje, największe przeciwnik przestanie być aż tak straszny. 



4. Zrezygnuj z przeszkadzaczy





Wyłącz lub wycisz telefon i umieść go jak najdalej od siebie, wyłącz komputer, odłącz internet. Słyszeliście to już milion razy? Ja również. Brzmi banalnie, trudno wykonać. Stosując się do tych prostych rad poległam na starcie. Znalazłam inny sposób, który działa na mnie jak żaden inny. W głębi mnie siedzi okropny leń, któremu mało co się chce. Dlatego też przed rozpoczęciem nauki chowałam modem internetowy najgłębiej jak się da. Do pudełka, pudełko do koszyka, koszyk pod łóżko - tak, by nie chciało mi się go wyciągać. Jeżeli nie możecie sobie pozwolić na odłączenie internetu, załóżcie blokady stron lub poproście znajomego, by czasowo zmienił wam hasło do konta na Facebooku. Działa. 


5. Koloruj




Używaj zakreślaczy, kolorowych karteczek i cienkopisów. Podręczniki są do uczenia się, nie do wyglądania. Dopiero niedawno sobie to uświadomiłam. Książki akademickie świadectwem naszej pracy, materiałem. Zostały stworzone po to, byśmy mogli się czegoś z nich nauczyć (pomijając fakt, że ktoś chciał zarobić). Nic tak nie wpływa na nasze możliwości zapamiętywania jak używanie kolorów podczas nauki 


niedziela, 9 lutego 2014

Moja historia


Nazywam się Roksana, mam 20 lat i kiedy piszę, czuję się szczęśliwa. Będąc jednak świadomą swojego zbyt górnolotnego stylu i ciężkiego pióra, swoje życie postanowiłam związać z prawem. Na co dzień możecie mnie spotkać snującą się po korytarzach najstarszego w Polsce Uniwersytetu Jagiellońskiego lub w autobusie pospiesznym relacji Kraków - Wrocław. Gdzieś w małym mieście pod Wrocławiem zostawiłam swoje serce. 

Odpowiedzialności za siebie i własne wybory nauczyłam się już w wieku lat 13. Wtedy to postanowiłam, że życie z dala od ciepłego bezpiecznego domu jest o wiele ciekawsze. Wyprowadziłam się do żeńskiej, katolickiej szkoły z internatem prowadzonej przez zakonnice. Chwilowo związałam swoje życie z Wrocławiem, gdzie ukończyłam z wyróżnieniem XIV Liceum Ogólnokształcące   im. Polonii Belgijskiej. W tamtej chwili przez głowę przemknęła mi myśl, że osiągnęłam już wszystko. 4 tytuły ogólnopolskich olimpiad prawnych (2 tytuły laureata i 2 finalisty) pozwoliły mi na dostanie się na WPiA UJ z pominięciem postępowania rekrutacyjnego. Dopiero po kilku miesiącach uświadomiłam sobie, że tak naprawdę to nic nie znaczy. 

Dziś zmagam się ze smogiem w najbardziej zanieczyszczonym, ale też najpiękniejszym mieście w Polsce - Krakowie. Lubię to miejsce, tanie bary mleczne, chodzenie na piechotę i moje mieszkanie usytuowane 15 minut od rynku. Nie jestem jednak pewna, czy zostanę. 

Chcę mówić o rzeczach prostych - o moim życiu, o tym, co mnie inspiruje. Chciałabym, by to miejsce nie było podobne do drogich i ekskluzywnych restauracji, gdzie boimy się nawet zaglądnąć przez uchylone drzwi. Pragnę, by każdy znalazł tu coś dla siebie. Coś małego, coś prostego. 

15 rzeczy, o których możecie nie wiedzieć:

1. Przez 8 lat uprawiałam sportowy taniec towarzyski. 
2. Moją największą życiową przygodą była podróż do Indii (Delhi, Agra, Varanasi, Pushkar).
3. Wszystkie zdjęcia na blogu robione są moim 3 letnim, wysłużonym iPhonem, który przeżył kilkanaście bliskich spotkań z chodnikiem (ma stłuczoną szybkę, z której odpadają kawałeczki szkła)
3. Aktualnie uczę się 3 języków: angielskiego, niemieckiego i rosyjskiego.
4. Planuję rozpocząć naukę języka hiszpańskiego.
5. 3 miejsca, które chciałabym odwiedzić to: Syberia, Nowy Jork, Malediwy.
6. Marzę o tym, by zobaczyć zorzę polarną. 
7. Uwielbiam pić herbatę brzoskwiniową. 
8. Czytam stosy książek. 
9. Moje włosy są naturalnie jasne. 
10. Przez 5 lat śpiewałam w zespole wykonującym muzykę gospel.
11. Byłam stypendystką Ministra Edukacji Narodowej. 
12. Swojego pierwszego bloga założyłam mając 11 lat. 
13. Moje oczy mają 2 kolory - w słońcu są błękitne, a w cieniu szare. 
14. Rzadko kupuję rzeczy w sklepach, preferuję second handy. 
15. Urodziłam się 14.04.1994 w czwartek a moimi ulubionymi liczbami są 4 i 14.


Jeżeli chcielibyście dowiedzieć się więcej, wejdźcie na www.ask.fm/ksantia i zadajcie pytanie. 

kontakt: kaluzna.roksana@gmail.com






Przez dziurkę od klucza



Większość początkujących blogerów, rozpoczynając działalność, próbuje znaleźć swoje miejsce  w blogosferze. I ja podążyłam tym tropem. Przed podjęciem decyzji o wznowieniu działalności bloga poświęciłam kilka miesięcy na zapoznawanie się z twórczością tych na szczycie. W wielu przypadkach kluczem do sukcesu okazało się słowo "lifestyle". Czego przeciętny czytelnik szuka na blogu? Coraz częściej autora. 

Ciekawość jest naszą cechą konstytutywną. Lubimy od czasu do czasu spojrzeć przez dziurkę od klucza. Ot, to przecież sekret sukcesu portali plotkarskich. A co jeśli zainteresowany pozwala nam partycypować w swoim życiu?

Mam złe doświadczenie z prowadzeniem bloga pod swoim imieniem i nazwiskiem. W liceum spotkałam się z przytykami, niewybrednymi żartami na mój temat, plotkami. Dziś w odkrywaniu swojej prywatności jestem o wiele bardziej ostrożna. Nie oznacza to jednak, że chcę ukryć ją przed światem. Wręcz przeciwnie. 

Główną ideą bloga od początku jego działalności było coś, co ja nazywam "dzieleniem się życiem". Bez tego nie byłoby frajdy. Zapraszam. 






Keep going



Lubię zaczynać od czystej strony. Recyklingowane zeszyty mieszkające w szufladzie przypominają cmentarzyska z pozostałościami po brutalnie wyrwanych kartkach. Stosunek do brulionów znakomicie odzwierciedla mój stosunek do życia. Uwielbiam kreować, tworzyć, rozpoczynać, ale już niekoniecznie czuwać nad rozwojem i kończyć. 

Gdybym miała znaleźć przedmiot, który idealnie mnie określa, wybrałabym podpaloną słomę. Płomień jest cholernie spektakularny, szybko gaśnie. Wśród moich noworocznych postanowień honorowe miejsce na liście zajmuje walka z tym utrudniającym życie nawykiem.

Jestem perfekcjonistką i krytycznie podchodzę do owoców swojej pracy. Po kilku miesiącach zazwyczaj je niszczę, bo złe, niekompletne, niewystarczające. Znacie to? 

Niecierpliwość to jedna z moich największych wad. Wyniki wkładanych w coś wysiłków muszą być natychmiast. Od kilku miesięcy próbuję się nauczyć, że nie muszą. 

Blog to nie jest pamiętnik. Uważam, że odeszliśmy od tego konceptu już wiele, wiele lat temu. Blog to platforma kontaktu człowieka z człowiekiem, miejsce spotkania, sposób na poznanie. Blogowanie to kreowanie mikrospołeczności - ludzi zrzeszonych wokół jednego bloga, zainteresowanych konkretnym tematem. 

Potrzebowałam czasu na wypracowanie nowej jakości. Postanowiłam rozpocząć nowy projekt. Kilka miesięcy zastanawiałam się czym mogłabym się podzielić ze światem. Jak zawsze próbowałam wymyślić coś nowego, coś świeżego, zaskakującego. Wygrałam ze sobą. Nie trzeba. Powinnam skupić się na tym, co było i co jest. Wreszcie coś dokończyć.