poniedziałek, 22 lipca 2013

Koszmar studenta
czyli poszukiwania mieszkania


Poszukiwania mieszkania jeden z najmniej przyjemnych aspektów studenckiego życia. Nie owijając w bawełnę - to istny koszmar. Przyśnił mi się on znacznie szybciej, niż myślałam, choć muszę przyznać, ze czasu na sen było wyjątkowo mało. Nieprzespane noce spędzone na przeszukiwaniu ogłoszeń dłużyły się w nieskończoność. A przecież sami przyznacie, mieszkać gdzieś trzeba, szczególnie gdy miasto rodzinne odległe jest od miejsca studiowania o 230 kilometrów. A wiec sukcesywnie, przez 3 miesiące, byłam stała bywalczynią serwisów Gumtee.pl i Tablica.pl. Oczy wychodziły mi z orbit, piekły niemiłosiernie i permanentnie się zaczerwieniły – ot takie skutki wielogodzinnego wpatrywania się w ekran laptopa. Ostatecznie mogę poszczycić się mianem ekspertki w poszukiwaniu okazji i pochwalić sukcesem. Wspólnymi siłami, wraz z moją przyszła współlokatorką, z którą znamy się z liceum, wynajęłyśmy mieszkanie. Bród, smród, sodoma i gomora, ale przynajmniej 10 minut piechotą od rynku (okolice ul. Dietla). Uff!

Teraz staniecie się świadkami przemiany. Dnia 1 sierpnia wpadamy z miotłami i żrącymi środkami, meblujemy, wiercimy i malujemy. Skutki naszej pracy chętnie pokażemy.
Załączam fotografie mojego przyszłego pokoju (2 lata temu z pomarańczowymi ścianami, dziś z białymi i łazienki, które pochodzą z serwisu Gumtree.pl i zostały zrobione przez właściciela.
 






poniedziałek, 15 lipca 2013

Zapisy na studia. Przygoda? Czas start!

Zapisy na studia
Na początku XX w. etnograf francuski Arnold van Gennep wprowadził do antropologii termin rites de passage – obrzędy przejścia, które to praktykowane są we wszystkich kulturach i przez wszystkie cywilizacje świata. RK, by nie czuć się gorsza, jak również podkreślić przełomowość chwili, postanowiła zorganizować własny rytuał. W środowe popołudnie zdematerializowała wszystkie licealne notatki. Kartka po kartce, namiętnie wyrywane i  pojedynczo wrzucane do ogniska, żegnała się z przeszłością, by rozpocząć nowy życiowy rozdział.

W czwartek siedziała już w muzeum komunikacji (pociąg TLK do Krakowe Głównego), który mknął do celu z zawrotną prędkością, pokonując w 5 i pół godziny trasę, którą można przejechać samochodem w niecałe 2 i pół. Z moją nerwicą natręctw przez całą drogę co 2 minuty sprawdzałam, czy teczka z dokumentami na uczelnię aby na pewno znajduje się w tym miejscu, gdzie przed chwilą ją ulokowałam. Uff, była cała i zdrowa.

W Krakowie byłam 7 razy w życiu (licząc czwartkowy wyjazd), lecz w moich żyłach płynie prawdziwie małopolska krew. W rynku i okolicach czuję się jak ryba w wodzie. Bez problemu znalazłam Bracką i Wydział Prawa i Administracji, pokój numer 7. Chociaż z orientacją w innych miejscach u mnie krucho (żaden ze mnie harcerz).

Tam czekała na mnie kolejka długa na 15 metrów, licząca z 80 interesantów i tylko 2 panie do obsługi. Poziom adrenaliny podskoczył momentalnie, gdy zorientowałam się, że pociąg odjeżdża za dwie godziny.

Wnerwienie sięgnęło zenitu, gdy usłyszałam:

-Przepraszam! Kto z państwa na studia niestacjonarne? – powiedział pan urzędnik, który wyłonił się znikąd.
Kilka osób niezręcznie podniosło rękę, a stacjonarni spojrzeli na nich z pogardą (jakby co najmniej nie skończyli podstawówki).

-Proszę sformować drugą równoległą kolejkę, będziecie państwo obsługiwani oddzielnie.

I tak obok nas „stacjonarnych” wyrósł drugi rządek „niestacjonarnych” liczący około 15 osób. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby oni nie dostali dwóch osobnych pań urzędniczek i ominęło ich czekanie w naszym zawijasie. Klient płaci – klient wymaga. A stacjonarni wpienieni na maksa.


A teraz czeka mnie szukanie miejsca do spania, mieszkania i uczenia w Krakowie. Pomocy!